Wyprawę na najwyższy szczyt Europy planowaliśmy od kilku lat. W tym roku, początkiem lipca, doczekaliśmy się najlepszych warunków pogodowych, które są najistotniejszym elementem powodzenia takiej wyprawy. Oprócz tego należało zdobyć aklimatyzację, czyli zdolność przebywania w górach, gdzie jest mniej tlenu w powietrzu – na wysokości powyżej 4000 m npm. Dlatego najpierw wybraliśmy się do Włoch, do Parku Narodowego Gran Paradiso, by zaaklimatyzować się zdobywając przy okazji pierwszy czterotysięcznik w życiu – Gran Paradiso 4061 m npm. Po nocy spędzonej w schronisku Vittorio Emanuele II znajdującym się na wysokości 2732 m npm, o 4 rano wyszliśmy w stronę szczytu. Najpierw po kamieniach, następnie lodowcem, osiągnęliśmy szczyt o godzinie 11, pokonując ponad 1300 m przewyższenia. Potem wolnym tempem, by jak najdłużej przebywać na wysokości potrzebnej do aklimatyzacji, zeszliśmy do tego samego schroniska na nocleg. Kolejnego dnia bardzo wczesnym rankiem zeszliśmy na parking w Pont i tunelem pod Mont Blanc, który ma 11,6 km, dojechaliśmy do francuskiego Chamonix, skąd rozpoczęliśmy drogę na najwyższy szczyt Europy. Najpierw kolejką linową do Bellevue.
Na najwyższy szczyt Austrii – Grossglockner 2798 m npm - wybraliśmy się na samym początku wakacji. Do Miejscowości Kals am Grossglockner dojechaliśmy 3 lipca po południu, a stamtąd wąską i kręta drogą dotarliśmy do schroniska Lucknerhaus leżącego na wysokości 1918 m npm. Zostawiliśmy samochód na dużym, darmowym parkingu i udaliśmy się w stronę schroniska, z którego rano następnego dnia planowaliśmy wyjście na szczyt. Po drodze minęliśmy schronisko Lucknerhutte – 2241 m npm i około 19.30 dotarliśmy na nocleg w schronisku Studlhutte – 2802 m npm. W czasie integracyjnego wieczoru nawiązaliśmy znajomości z Czechami, Niemcami i Austriakami i około 4 rano zaplanowaliśmy pobudkę. Podejście na szczyt rozpoczęliśmy około 5 rano. Wybraliśmy normalna drogę prowadzącą przez lodowiec Konditz. Związaliśmy się liną i ubezpieczeni w raki i czekany pokonaliśmy lodowiec bez żadnych niespodzianek. Około godz. 8, po przejściu kilkudziesięciu metrów via ferraty, dotarliśmy do schroniska Erzherzog Johann Hutte – 3451 m npm. Po krótkim odpoczynku około godz. 9.30 wyruszyliśmy w kierunku szczytu.
Początek wakacji postanowiliśmy spędzić w Słowenii, dlatego wybraliśmy się w Alpy Julijskie na najwyższy szczyt Słowenii – Triglav, wznoszący się na wysokość 2864 m. npm. Szczyt ten jest świętą górą Słoweńców i znajduję się w ich godle. Panuje przekonanie, że każdy patriota słoweński powinien zdobyć go przynajmniej raz w życiu. Wyjście na ten szczyt nie należy jednak do najłatwiejszych, o czym sami mieliśmy okazję przekonać się. Samochodem dotarliśmy do parkingu w dolinie Vrata. Wyjście w góry rozpoczęliśmy o godz. 7.00 z wysokości 1000 m npm, bo na takiej wysokości usytuowane jest schronisko Aljazew. Zaraz za schroniskiem przechodziliśmy przez lawinisko, które powstało na wiosnę tego roku. Śnieg zniszczył spory kawałek lasu, a drzewa, które pozostały, były powyginane i połamane jak zapałki. Potem obok pomnika poświęconego wspinaczom i alpinistom, którzy zginęli w tej okolicy, weszliśmy na drogę Tominsek-Weg.Prowadzi ona w stronę szczytu i jest usytuowana w północnej ścianie Triglava, mającej szerokość 2000 m i wysokość 1000 m. Droga ta wspina się stromymi zboczami na triglavski lodowiec i w najbardziej niebezpiecznych miejscach jest ubezpieczona stalowa liną - tzw. via ferratą. Dzięki temu, że dysponowaliśmy odpowiednim sprzętem asekuracyjnym (uprzęże, liny, lonże, raki i czekany), mogliśmy bezpiecznie poruszać się po tej ścianie.
W czasie ostatnich wakacji odpoczywaliśmy nad Adriatykiem w Chorwacji. Miejscowość, w której mieliśmy noclegi znajduje się w okolicy ujścia rzeki Neretvy do morza, w okolicach przejścia granicznego z Bośnią i Hercegowiną. Leżąc na plaży myślami byliśmy w górach. Tym razem zdecydowaliśmy się wybrać w najwyższe góry Bośni i Hercegowiny, które leżą na granicy z Czarnogórą.Wczesnym rankiem we czwartek – 19 lipca – przekroczyliśmy granicę chorwacko – bośniacką w okolicy miasteczka Metković i udaliśmy się w stroną Mostaru, najpiękniejszego miasta Bośni. Potem skierowaliśmy się na wschód do miasteczka Gacko. Tam trochę pobłądziliśmy, bo nasz GPS chciał poprowadzić nas po swojemu, ale nawróciliśmy go na dobre tory i po kilkunastu kilometrach znaleźliśmy właściwą drogę.Z Gacko udaliśmy się na północ do miejscowości docelowej – Tjentiste. Tam, na stacji benzynowej, zdobyliśmy konieczne informacje od spotkanych przypadkowo pracowników Parku Narodowego Sutjeska. Pokazali na jak dotrzeć do punktu, z którego wychodzi się na szczyt Maglića. Na przeciwko stacji paliw znajduje się droga w kierunku miejscowości Prijevor, którą postanowiliśmy kontynuować podróż naszym samochodem, chociaż miejscowi odradzali nam wjazd. Potem okazało się, że to oni zajmują się podwożeniem turystów do szlaku. Nasz samochód sprawował się dzielnie i początkowo asfaltową droga wjechaliśmy do Parku Narodowego Sutjeska, obejmującego część Gór Dynarskich porośniętych jednym z ostatnich fragmentów lasu pierwotnego w Europie (Perućica). Musieliśmy tam zapłacić 5 euro od osoby za pozwolenie na wjazd do parku. Po kilkuset metrach od rogatki skończył się asfalt i zaczęła szutrowa, kamienista droga. Jej stan nie był najgorszy, chociaż kilka razy przytarliśmy podłogą samochodu o wystające kamienie.
W czasie wakacji grupa członków MUKS Mechanik wraz z sympatykami klubu zdobywała najwyższe góry Rumunii i Bułgarii. Wyjazd został zorganizowany początkiem sierpnia. Pierwszym celem było wyjście na najwyższy szczyt Rumunii – Moldoveanu 2544 mnpm. Do miejscowości Victoria dotarliśmy wczesnym rankiem i po szybkim posiłku, znaleźliśmy miejsce parkingowe dla naszego samochodu pod domem, przyjaźnie do nas nastawionych tubylców.W transporcie naszego sprzętu pomogli nam inni życzliwi ludzie, którzy podwieźli traktorem część ekipy razem z całością bagażu.Potem ruszyliśmy w górę doliną Vistea Mare.Początkowo trasa biegła lasem, wzdłuż potoku o takiej samej nazwie, a następnie polanami, na których trwa wypas owiec. Po drodze spotkaliśmy naszych znajomych z traktora, którzy sprowadzali na dół stado owiec. Wokół nas górowały szczyty: po prawej Muchina Vistea Mare, po lewej Muchina Zanoaga, a przed nami widok na górną część doliny i przepiękny kocioł Hartopul Ursilor (2461 m). Do dna doliny, która przemierzaliśmy, spadają liczne skalne żebra porozdzielane głębokimi żlebami, a stoki pokryte są gęstymi łanami kosodrzewiny. Trasa nasza prowadziła coraz bardziej stromymi skalnymi załomami oraz licznymi piargami. Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do przełęczy w głównej grani Gór Fogaraskich – Portita Vistei (2310 m).
Grupa członków i sympatykow MUKS "Mechanik" zdobyła najwyższy szczyt Karkonoszy - Śnieżkę (1602,2 mnp) oraz dokonała przejścia całego pasma Karkonoszy w dniach 4-5 czerwca 2010 roku.. Dojazd na Przełęcz Okraj (1046 mnp), skąd rozpoczęło się podejście, poprzedzony był dramatycznymi chwilami związanymi z zalewaniem dróg wyjazdowych z Podkarpacia przez tegoroczną powódź. Dosłownie w ostatnich chwili udało się przejechać przez Ropczyce. Przed wyjściem na całodzienną trasę zdobyliśmy jeszcze malowniczo położony najwyższy szczyt Rudaw Janowickich - Skalnik (945 mnp), skąd rozciągał się wspaniały widok na całe pasmo Karkonoszy.Po trudach pierwszego dnia nocowaliśmy w hotelu po Czeskiej stronie, ponieważ nasze schroniska były przepełnione, a czeskie pozamykane. W drugim dniu wycieczki podziwialiśmy widoki z Wielkiego Szyszaka (1509 mnp), Łabskiego Szczytu (1474 mnp) oraz Szrenicy (1362 mnp). Pogoda dopisała, choć nie wszyscy uczestnicy wycieczki chcieli w to wierzyć i nie byli przygotowania na silnie opalanie. Na zakończenie podziwialiśmy najwyższy wodospad w Karkonoszach - Kamieńczyk (27 m) i najsłynniejszy widok z pocztówek w Szklarskiej Porębie - wodospad Szklarski.
W dniu 11 czerwca 2009 roku grupa członków i sympatyków MUKS "Mechanik" wyruszyła na Ukrainę gdzie głównym celem było wejście na najwyższy szczyt Beskidów - Howerlę (2061 m n.p.m) Po całonocnej podróży nad ranem znaleźliśmy się w miejscowości Kwasy skąd wyruszyliśmy żółtym szlakiem na szczet pierwszej "góreczki" - Pietrosul - 1855 m n.p.m. w drodze na Howerlę. Nagłe załamanie pogody, obfite opady deszczu, niska temperatura spowodowały że część grupy musiała zrezygnować z dalszej wspinaczki i wróciła do miejsca startu. Najwytrwalsi podążyli dalej i o godzinie 16-tej. stanęli na szczycie Howerli. Zmęczeni, nie w pełni usatysfakcjonowani wieczorem wyruszyliśmy do domu z zapewnieniami że jeszcze tutaj wrócimy.